Przepraszam ale zjadło mnie lenistwo i odrobinę zbyt mała ilość godzin w dobie. Jakiś czas temu udało mi się zdobyć Ślężę czyli przedostatnią górę z korony (jeśli chodzi o wysokość, bo mi do zdobycia korony brakuje jeszcze sporo szczytów). Ale nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło - za oknem plucha a na zdjęciach piękna polska jesień. Osobiście bardzo lubię tę porę roku, więc od razu uśmiech wraca mi na twarz. Ale do rzeczy czyli do gór...
Ślęża, nazywana do XIII wieku Monte Silentii (łac.) tj górą milczenia, jest najwyższy szczyt Masywu Ślęży i całego Przedgórza Sudeckiego. Pomimo niezbyt imponującej wysokości, zaledwie 718 m n.p.m., wyróżnia się w okolicy "wypiętrzeniem."
Góra posiada niezwykła historię tutaj przytoczę cytat z Wikipedii: "Góra stanowiła ośrodek pogańskiego kultu solarnego miejscowych plemion – jego początki sięgają epoki brązu, a upadek przypada na początki chrystianizacji tych obszarów w X i XI w. Rozkwit sanktuarium związany jest z osadnictwem celtyckich Bojów. Na szczycie góry odnaleziono fragmenty kamiennych wałów, o szerokości ok. 12 m, układanych z odłamków kamieni. oraz zagadkowe posągi z charakterystycznym symbolem ukośnego krzyża – według hipotez badaczy krzyż garbo prawdopodobnie związany był z pogańskim kultem solarnym"
Na szczyt wiedzie kilka prostszych i trudniejszych dróg. My wybraliśmy drogę przez rezerwa florystyczny i szczyt Radunia. Z czego bardzo się cieszę, gdyż pogoda dopisała i widoki zaparły mi dech w piersiach. Przepraszam za jakość zdjęć, ale fotografowałam aparatem, którego obsługa wyraźnie mnie przerosła...