Rowerowe szaleństwo trwa... Tak więc robię dwie rzeczy:
1) chodzę na zakupy -kiedy jestem leniwa
2) jeżdżę na rowerze -kiedy już się zmuszę lub ktoś mnie zmusi
Zacznę od tego przyjemniejszego zajęcia czyli zakupów. Szaleństwo! Kupowanie rzeczy na rower nie jest wcale takie proste jakby się zdawało. Nie można czegoś kupić bo ma ładny kolor i nieźle się w tym wygląda. Takie rzeczy rower szybko przekabaca na swoją stronę i zaczyna nimi nas uwierać, obcierać, odparzać... Od rzeczy na rower należy być sprytniejszym. Spodenki trzeba przymierzyć i sprawdzić czy na starcie coś nie uwiera, popatrzeć czy wkładka/pielucha przypadkiem nie kończy się w takim miejscu, że w połączeniu z siodełkiem zrobi jesień średniowiecza z naszej pupy i nie tylko..., czy długość nogawek nie powoduje zaczepiania się o różne części roweru czy nie są za ciasne za luźne. Jednym słowem czy są to właśnie te spodenki, które będą chronić cię przed rowerem a nie jeszcze dodatkowo katować. Koszulki natomiast potrafią nie wysychać wystarczająco szybko i dodatkowo podjeżdżać pod pachy ukazując podróżującym za nami nasze lędźwie i wietrząc nerki. Natomiast kask lubuje się w uciskaniu głowy po dłuższym noszeniu. Rękawiczki chyba te jest najłatwiej dobrać -a może po prostu się nie doczytałam o ich rożnych "właściwościach." Tak czy siak zakupy mam już zrobione tak na 90% i modlę się, żeby ominęły mnie te wszystkie dziwne przypadki opisane na forach rowerowych ;o)
A i jeszcze jedna niespodzianka spodenki rowerowe należy traktować jako bieliznę stąd jeździmy tylko w nich -majtasy zostają w domu (sic!). Nie wierzycie zróbcie test. Nie czuje się różnicy na pierwszym, drugim, pół godzinnym km - różnicę czuć jak już się zsiądzie z roweru i pójdzie do domu.
Rower próbuję ugłaskać więc też kupuje mu (tudzież mój Tato lub Mihu kupuje - dziękuję! ) różne rzeczy: zapięcie, zestaw kluczy, łatki do dętek, nową pompkę, dętki, wentyle, reduktor, lusterko, dzwonek, spinki do łańcucha, silikonową nakładkę na siodełko, retro - sakwy na bagażnik i tylne koło, odblaski wszelkiej maści.
A rower jak rower ukręcił korbę ot i taka z nim współpraca -niewdzięczny!. Na szczęście w sprawach technicznych dzielnie wspiera mnie radami i realną pomocą Mihu więc myślę, że go jakoś poskładam do kupy przed wielkim finałem :o)
Co do realnego jeżdżenia tutaj idzie mi gorzej ale staram się jeździć przynajmniej 4 razy w tygodniu. Niestety ze względu na wrodzony praktycyzm nie jestem wstanie wybierać się na samotne przejażdżki, gdyż kręcenie się bez celu trochę hmm nie leży w mojej naturze (to strata czasu, który można przecież wykorzystać na tyle sposobów np. książka, kino, teatr). Tak więc staram się zostawiać jak najczęściej samochód w garażu i w zastępstwie jeździć w te miejsca rowerem. Jest różnie czasami nie ma dróg, czasami miejsc do zaparkowania, ale myślałam, że z infrastrukturą jest gorzej. Warszawa powoli robi się przyjazna rowerzystom. (A przede wszystkim ja stałam się przyjazna rowerzystom, kiedy jadę samochodem.)
Do galerii wrzucam kilka tras, które staram się pokonywać bardziej lub mniej regularnie. Nie są ani wyjątkowo ładne czy warte przejechania ale są dowodem, że nie oszukuję - i staram się jak mogę, żeby dojechać, gdzie zaplanowałam...