Z racji mojego październikowego wyjazdu nie za bardzo mam urlop i środki aby gdziekolwiek podróżować... stąd smętnie siedzę w moim ukochanym mieście i przy każdej rozmowie ze znajomymi wspominam, że ja już chcę wyjechać i odpocząć... jednym słowem nastała u mnie pewnego rodzaju niemoc podróżnicza... ale zły czas minął... przyszła piękna wiosna udająca miejscami lato... w moim życiu wiosenne zmiany... więc i wyjazdowe maruderstwo należy schować do kieszeni...
A było to tak... koleżanka zadzwoniła z zapytaniem, czy bym nie pojechała z nią na wycieczkę do Łowicza. Formuła szkolnej wycieczki ale gorąco mnie zachęca, bo daje sobie głowę obciąć, ze nawet jakbym się tam pojawiła to a) połowy pokazywanych rzeczy bym nie zobaczyła bo by nie doczytała, że tam są b) szkoda by mi było kasy na przewodnika i nie dowiedziałabym się różnych ciekawostek.
Co racja to racja... jestem typową podróżniczą Zosią Samosią. I może faktycznie ciekawostek o niektórych widzianych rzeczach dowiaduję się (doczytuję) po powrocie.
Także pojechałam i odkryłam niezwykłe miejsca, z pięknymi historiami, kulturą i tradycją... Po raz kolejny złapałam się na tym, że nie doceniam tego, co mamy... ale pracuję aby to zmienić ;o)
ps1. bardzo przepraszam za jakość zdjęć... w całym pędzie z domu do autokaru zapomniałam zabrać aparatu stąd zdjęcia są robione z telefonu (a że nie należę do miłośniczek nowinek technicznych -więc i telefoniczny aparata jest jaki jest)
ps2. no i jestem sama w sobie kiepskim fotografem -istnieje szansa, że kto inny zrobiłby tym aparatem zdjęcia ciut wyraźniejsze...