Zanim przejdę do opisywania Rodos, które jest jednym z moich ulubionych miejsc w Grecji wrócę na chwilę do dwóch dni spędzonych na morzu.
Takie chwilę wyczuwa się pod skórą jak tylko poranne słońce przywita Cię ciepłym uśmiechem. Pomimo ślicznego błękitu, niezłego wiatru i spokojnego morza, każdy z nas czuł, że niedługo to się skończy. Po kontach słychać było ciche szepty czy aby właściwe było opuszczenie portu... mieliśmy obsuwę czasową i postanowiliśmy płynąć całą noc i kolejny dzień bez przystanku, jednak teraz nie wydawało się to słuszną decyzją. Przynajmniej dla części załogi. Kapitan twierdził, że Astipelaja nie ma dobrze zabezpieczonego portu i przy sztormie istniało niebezpieczeństwo rozbicia łodzi o keję.
TO co skradało się w naszych myślach od około dwóch dni w końcu raczyło przyjść chwilę po zakończeniu mojej wachty. Leżałam skulona w swojej koi a łódką rzucało w górę i w dół. Kiedy schodziłam wiała już ósemka a to był dopiero początek...
Pod pokład wpadła Baśka: Wyrwało szoty grota wszyscy na górę! wyskoczyłam jak inni ale zamiast złapać się za coś sensownego do roboty rozpłaszczyłam się na pokładzie. Moja choroba morska postanowiła się właśnie ujawnić i to z siłą, która przybiła mój mózg do ziemi. Starałam się patrzeć w niebo i nie myśleć już o niczym. W tym dzikim szaleństwie wiatru usłyszałam Kapitana: widziałaś Kicia delfiny?
Czasami zastanawiam się jak jestem dziwnie skonstruowana. Potrafię się rozpaść na kawałki i bać się zamknąć oczy z przerażenia. A wystarczy spokojny ton głosu i od razu wszystko mija. Proszę do krwotoku, tam jest moje dziecko, boję się pomóż, widziałaś Kicia delfiny... i wszystko mija...
Kiedy zasypiałam już w porcie na Rodos Baśka spojrzała na mnie i powiedziała: nie wierzyłam, że dopłyniemy... hmm a ja znów zapomniałam o czymś takim pomyśleć...
No i teraz obiecane Rodos.
Przywitało nas tym za co go polubiłam. Czystym spokojnym niebem. Gwarem ciasnych uliczek i tętniącym pasjami życiem. Co prawda maszerowanie brukowanymi uliczkami sprawiało mi teraz trochę trudności. Domy kołysały się a świat nie do końca chciał trwać w bezruchu. Choroba morska zamieniona na lądową? Ale żadna choroba nie jest wstanie powstrzymać mnie przed spożyciem musake i to w mojej ulubionej knajpie... Później poszłam zaopatrzyć się w kilka kostek mydła z oliwy (zabieram je potem wszędzie ze sobą gdyż są na tyle tłuste i nawilżające, że nie trzeba brać ze sobą żadnych dodatkowych kremów. A to ważna rzecz, gdy dobytek dźwigasz na plecach), kolejny zakup tradycyjne cukierki dla mojej siostry (bo tylko ona je lubi), oraz tysiące innych kulinarnych perełek... Niestety na wizytę na plaży żeby poserfować nie starczyło mi już czasu ;o)