Czwarta rano pobudka! Nasza wachta wychodzi na pokład. Dookoła szarówka, która za kilka godzin zacznie nasycać się kolorami i z morza uniesie się słońce. Edek za sterem nuci szanty. Siedzę obok i podziwiam zmieniające się kolory morza (już dawno skończyły mi się nazwy kolorów). Za dwie godzinki zamienimy się a na razie cieszę się, że wiatr pcha nas w dobrą stronę i nie muszę szarpać się z żaglami. Otwieram słoik z nutellą i radośnie umorusani rozpoczynamy dzień. Renia pod pokładem walczy z herbatą. Cisza spokój. A potem to ja jestem za sterem. Wiatr we włosach i słony smak na ustach. Dookoła niebo zaczyna różowiec i skrzyć się złotem. Wstaje piękne czerwone słońce. A przed nami widać już port na wyspie Karpathos. Reszta już też wstała. Siedzą sobie koło mnie i nic nie mówią.
Karpathos to maleńka wysepka na morzu Egejskim, którą można okrążyć w ciągu 3-4 godzin. Pomimo to posiada dwa lotniska. Posiada też przecudną plażę z białym pisakiem, niedaleko portu kawiarnię z pyszną kawą i zupełnie nie posiada infrastruktury dla marynarzy typu prysznic lub chociaż toaleta.
Jest śliczną typowo grecką wyspą z wiatrakami górującymi nad budynkami, małymi cerkwiami, bielonymi domkami i wąskimi gwarnymi uliczkami. Mieszkańcy nawet przyszli nas przywitać i zaprosić do swoich kawiarenek i sklepików. Renia z Edkiem ku ich radości skorzystali z zaproszeń. Basia i Piotr pognali na plażę. Hania z Markiem poszli zwiedzać. A ja miałam spróbować wysuszyć chociaż jakąś część swojego bagażu... Obudziłam się w drodze na Kretę.